Wydaje nam się, że wiemy, skąd Terlikowskiemu i Kostowskiemu wzięła się teoria o groźnych sektach, których pełen jest Kościół w Polsce. Chyba odkryliśmy czemu nagle bardzo potrzebują wykrywać i piętnować takie „sekty”. Nim przedstawimy to całościowo, na razie popatrzmy na to zagadnienie w trybie hipotezy badawczej. Nie ukrywamy, że sprowokował nas do tego tekst Terlikowskiego na Deonie. W owym artykule, będącym polemiką z felietonem Marka Jurka z ostatniego wydania DoRzeczy, ów znakomity publicysta mimowolnie odsłonił metodykę, jaką przyjął dla rozpoznania sekty. Otóż jest to działanie analogiczne do diagnozowania chorób, na podstawie dr Google. Każdy, kto wpisze w wyszukiwarkę nazwę choroby, otrzyma listę objawów, której sporą część znajdzie u siebie. Na takiej podstawie ludzie często dochodzą do wniosku, że są ciężko chorzy.
Podobnie działa Terlikowski. Bierze najbardziej ogólne hasła wypisane na stronie Dominikańskiego Centrum Informacji (które samo w sobie jest podmiotem co najmniej dziwnym…). Porównuje je następnie ze swoim wyobrażeniem o jakimś środowisku, aby wreszcie autorytatywnie wydać niekwestionowalny wyrok: sekta!
Jest jedna poważna różnica. Hipochondrycy rażeni działaniem Googla, są zmorą lekarzy rodzinnych, ale nie są bardzo szkodliwi dla osób trzecich.
Tymczasem red. Terlikowski po wydaniu wyroku leci z tym do największych mediów i rozpoczyna procedurę regularnego szczucia, oraz polowania na czarownice.
Nasze środowisko, z pomocą Bożą, wspierane przez innych, być może sobie z Terlikowskim poradzi. Jednak Kościół w Polsce powinien chyba podjąć pewną refleksję. A co, jeśli wcześniejsze akcje Terlikowskiego należałoby uznać za równie wiarygodne?