List otwarty po lekturze artykułów w Rzeczpospolitej.
12 sierpnia 2023
Szanowny Panie Redaktorze,
z uwagą i wręcz wypiekami na twarzy przeczytałam pański artykuł o środowisku Fundacji Maximilianum (do którego i ja należę), oraz dopowiedzenie do tego tekstu, wszystko to zamieszczone w Plus Minus, dodatku do Rzeczpospolitej – bądź co bądź, gazecie o szerokim zasięgu i wyrobionej renomie. W tych tekstach Pan Redaktor pomawia nas o poważne przestępstwa – roztacza wizje wszechobecnej manipulacji i przemocy, ogłasza, że moje małżeństwo było wymuszone oraz dywaguje nad tym kto spał w łóżku z naszym opiekunem duchowym. Aha, nie zapomnijmy o mobbingu i biegunce na obozie.
Gdy przeczytałam, że – według Pańskich “świadków” – mam zakaz pracy zawodowej i muszę się ubierać w określony sposób, a rodziny, z którymi jestem zaprzyjaźniona (i moja także) są niebezpieczne dla moich dzieci, to poczułam się wywołana do tablicy. Spieszę więc donieść i moje zeznanie.
W tekście “Tajemnice wspólnoty księdza Łukasza” wspomina Pan spotkanie sprzed lat, kiedy to przybył do prywatnego domu w Teresinie, na zaproszenie grupy świeckich i dwóch kapłanów. Też tam byłam – i wśród tych, co zapraszali, i wśród tych, co byli w owym domu. Byłam i wpatrywałam się z wypiekami w natchnione i pełne pasji oblicze Pana Tomasza, niczym w Archanioła, walczącego w obronie życia i dzieci poczętych, a przy tym grzmiącego słusznym gniewem (a może bardziej tnącego bezlitosną ironią?) na tych, którzy myśleli inaczej niż on. Wtedy byli to wszelkiej maści lewacy, teraz jestem to ja i moi bliscy.
Pisze Pan więc: “Raz byłem nawet na spotkaniu we wspólnocie, którą obaj założyli (ks. Kadziński i ks. Gomulski), a wobec której toczy się dochodzenie. Czy coś mnie w niej wówczas zaniepokoiło? Może tylko to, że wszystkie kobiety ubrane były niemal jak chasydzi: miały na sobie – choćby było gorąco – bluzki z rękawami za łokieć i spódnice za kolana. Ale nie zapaliła się w mojej głowie lampka alarmowa.”
Powiem szczerze, że nie wiem ile par spodni kupiłam w życiu, ani nie pamiętam ile par spodni kupiłam dla moich koleżanek z którymi chłonęłam wówczas słowa z Pańskich ust, ale może kiedyś to policzymy, żeby mieć „dowód” w sprawie. Wiem niestety, że w pewnym wieku spodnie na kobiecie nie wyglądają już tak „sexy” jak w młodych latach. Może rzeczywiście częściej wybieram luźniejsze i wygodniejsze spódnice, ale czy to powód, żeby nazywać mnie głupią i to tak publicznie w gazecie ogólnopolskiej? Panie Tomaszu, no naprawdę!?
Czytam dalej i widzę, że temat spódnic jakoś wciąż Pana dręczy: “Kobiety, jak wspomniano, jeśli nie są w mundurkach, chodzą ubrane w długie spódnice i bluzki z długimi rękawami”.
Naprawdę, nie przypuszczałam, że po tylu latach od owego 5 lutego 2011 roku, będzie Pan komentował nasze ubiory! Starałyśmy się wyglądać możliwie atrakcyjnie, ale widać nie wpasowałyśmy się w lubiany przez Pana trend „mini”. Ale cóż – trudno w lutym chodzić topless… To chyba całkiem normalne, że zimową porą nosi się długi rękaw. Może Panu było gorąco, ale mnie raczej nie. A może jest coś jeszcze, co się Panu nie podobało? Może kawa była za mocna? Akurat ja robiłam…
A tak jeszcze przy okazji – Panie Tomaszu, czy pana żona czytała pańskie teksty o nas? I zgadza się ze sposobem, w jaki pisze Pan o innych kobietach? Wszak chyba macie tyle samo dzieci, co ja! Ma żona coś do powiedzenia w domu, ubiera się jak chce, czy wszystko musi być pod dyktando Pańskiej wizji? Kiedyś opowiadała, że to Pan swoimi – jak się wyraziła – „wrzutkami” skłaniał ja do piątego dziecka…
A może ma Pan coś przeciwko chasydkom? Proszę uważać, bo to niebezpieczne!
W innym miejscu swojego artykułu pisze Pan: “Wszystkie relacje młodych ludzi z osobami innej płci ściśle kontrolować miał ks. Łukasz. To on decydował, kto z kim może lub powinien się spotykać i rozmawiać, to on nawet decydował o częstotliwości kontaktów par, które już zaakceptował (te nieakceptowane przez niego próbowano rozbijać albo wyrzucano ze wspólnoty). (…) To także on decydował o dacie i miejscu oświadczyn, a także o tym, czy rodzice państwa młodych mogą uczestniczyć w ślubie członków wspólnoty.” Hmm…
Gdy, kilka dni po publikacji w PlusMinus, na stronie tygodnika DoRzeczy pojawiło się oświadczenie moich przyjaciół – Pauliny i Kuby Sawickich – szybko zarzucił im Pan, że nie odnieśli się do kwestii zarzutów o ingerencję ks. Łukasza Kadzińskiego w życie małżeństw. Spieszę więc nadmienić – żeby nie było wątpliwości – że w moje małżeństwo ks. Łukasz był bardzo zaangażowany! Zwłaszcza, kiedy błogosławił je w kościele, a potem gdy przyszedł na wesele. Niestety, co do reszty to muszę powiedzieć, że Męża wybrałam sama i to chyba już ja się bardziej uparłam na niego niż on na mnie. Nawet datę ślubu wybraliśmy sami. Związek powstał zupełnie samowolnie i to jeszcze bez udziału obojga we „wspólnocie”, do której zdecydowałam dołączyć później.
Obrazu totalnej manipulacji dopełnia inny tekst z Pana artykułu: “Jeśli kobieta się stawiała, nie chciała rodzić kolejnych dzieci, nie chciała być posłuszna we wszystkim pasterzowi i co gorsza, chciała pracować, to mąż miał ją naprostować.” Mój Boże… Chyba już więcej taktu od Pana mieli moi koledzy z pracy i szefowa, bo nigdy nawet w żartach nie sugerowali, że jestem zmuszana do produkcji seryjnej, jako środka stosowanego do usidlenia mnie w domu i absolutnego posłuszeństwa. Może mam lub miałam się w tej sprawie z kimś konsultować? Może miałam pytać księdza, a może Pana Redaktora? A może Pańskich “świadków”? Albo wiem! Na pewno ksiądz śledzi mój kalendarzyk i mówi kiedy możemy, a kiedy absolutnie nie… Uprzejmie proszę nie ingerować w te rzeczy, bo to całkiem prywatna kwestia. W końcu to ja noszę i rodzę dzieci, a nie mój Mąż, ksiądz czy Pan Redaktor, lub Paweł Kostowski!
A teraz już trochę na poważniej.
W tekście, będącym komentarzem do Listu Pauliny i Kuby, czytam: “Choć oświadczenie, jak twierdzą jego autorzy, dotyczyć ma wielu rodzin ze wspólnoty w Teresinie, podpisane jest raptem przez jedno małżeństwo.”
No, to ja teraz wręcz krzyczę, że się pod nim podpisuję obiema rękami i obiema nogami! Może inne moje koleżanki (niech Pan zapyta żonę, może ona bardziej zrozumie kobiece serce) po prostu boją się narazić na dalsze obraźliwe i pełne pogardy (oraz oskarżeń o kłamstwa!), komentarze?
I czytam dalej “o zagrożeniu przemocą” moich dzieci, o tajemniczym “modelu zajmowania się dziećmi przez księży”, “zjawiskach, które są niebezpieczne dla dzieci”, a także o tym, że wychowują moje dzieci do: “działania w systemie o charakterze sekty, a także wykorzystuje do posługiwania księdzu”. A wszystko to są cytaty z obydwu Pańskich tekstów – a ja czytam i ogarnia mnie dzika złość!
Żądam zaprzestania tej nagonki na mnie, moją rodzinę i przyjaciół!
Mówię: wara od moich dzieci!
Nie dam się zastraszyć i będę gryzła i warczała na każdego, kto chce podnieść rękę na moje dzieci, na ich bezpieczeństwo i spokojne dzieciństwo. Nie jestem grzeczną, pokorną dziewczynką, nie są też nimi moje córki, żebyśmy milcząco pozwalały na to, że wyciera sobie nami gębę jeden, czy drugi facet, nawet gdyby był wielkim publicystą. Moja godność jako matki, żony, a przede wszystkim kobiety, została podeptana przez lawinę, jaką Pan uruchomił (o osobach, z którymi niegdyś byłam w relacjach, póki co, nie chcę pisać, przyjdzie i na to czas).
Może zamiast wytykać mi, że nie pracuję i noszę długą spódnicę, oraz rodzę dużo dzieci, czy jestem zmuszana do bycia kurą domową, zrobi Pan Redaktor użytek ze swojego fachu i napisze o niższych płacach kobiet albo – dlaczego idąc na rozmowę o pracę, jako asystentka musiałam ubierać się – jak sam Pan chyba lubi – w miniówkę i bluzkę z dekoltem? To jest mniej przemocowe, niż to, że ktoś na kogoś kiedyś krzyknął? To się mniej sprzedaje? Nie ilustruje modnej tezy? A może chce mi się tu jeszcze wmówić, że jestem takim rodzinnym “kato-alfonsem” pozwalającym, żeby ktoś moimi dziećmi zaspokajał swoje sadystyczne czy pedofilskie żądze?!
Nie zgadzam się na bycie wytykaną palcami w mojej wiosce! Nie zgadzam się na to żeby inni z podejrzliwością patrzyli na moje dzieci, które – o zgrozo! – bawią się i rozmawiają z dziećmi sąsiadów na naszej ulicy. Rozmawiają też z samymi sąsiadami, jeżdżą po sklepach i do biblioteki, w której wypożyczają książki, jakie chcą przeczytać. A jeśli chodzi o ich edukację to nie widziałam, żeby przez ostatnie lata Pan Redaktor, Paweł Kostowski lub Wojciech Rybczyk, czy szereg innych “świadków” miało okazję porozmawiać z moimi dziećmi i ocenić ich poziom wykształcenia. Wymieniam tylko osoby podane oficjalnie w artykule, bo reszta pozostaje bezimienna… Ale oczywiście, według „sprawiedliwości Terlikowskiego”, oni mogą pozostać bezimienni, mnie nie wolno, bo nie jestem “ofiarą”. A właśnie, że jest odwrotnie! Otóż właśnie jestem ofiarą – niesprawiedliwych sądów i ocen!
Z chęcią więc prześlę Panu rachunki za terapię moich dzieci i moją, kiedy – dzięki Pana nieodpowiedzialnym słowom i działaniom – nabawimy się już manii prześladowczej i będziemy się bali wychodzić z domu!
Głupia kobieta z Maximilianum
czyli Katarzyna Kozerska
(bez męża i bez księdza)
Katarzyna Kozerska inżynier gospodarki przestrzennej z wykształcenia, z powołania żona i matka 5 dzieci, z zamiłowania dekorator wnętrz. Od lat wspólnie tworzy środowisko, które założyło Fundację Maximilianum. Uczy dzieci w ramach edukacji domowej oraz prowadzi różne warsztaty dla dzieci i dorosłych.